„Kiedyś ujrzę to miejsce”, obiecuję sobie w duchu. Z lotu ptaka ogarnę wzrokiem całą przestrzeń, w wyobraźni zasnutą mgłami pomalowanymi beżami, szarościami, spopielonymi brązami. Już w głowie tworzy się sieć mniejszych i większych uliczek, tras, placów, głośnych kawiarń, rozrywkowych barów ożywających nocą, kamieniczek tętniących echem dawnych rozmów, wydarzeń, sporów, śmiechów i tańców, tańców, tańców do utraty tchu. Sieć składająca się na mapę urokliwego zakątka – Barcelony.
Nazwa jest melodyjna, ma coś w sobie romantycznego, jakiś rytm i czar. A przecież ciasne uliczki wychodzą na pełne przepychu place, panie w zwiewnych szalach ocierają się o biedaków, zaś dookoła szemrane sprawy... Barcelona jest pełna majestatu, lecz również pełna sprzeczności, a przynajmniej została tak ukazana w powieści Carlosa Ruiz Zafóna pt: „Gra anioła”.