Już od pierwszej linijki zostajemy wciągnięci w wir przygód, które są udziałem pewnej ślicznej Niemki i towarzyszącego jej literata z Polski. Wszystkie kłopoty, które spadają na tę dwójkę, wiążą się z wujem panny, mieszkającym w odległej Azji, a do którego Lotte przybywa.
Myślę, że tyle informacji powinno być podane na tylnej okładce. Tymczasem znajduje się tam niemal pełny opis historii, co skutecznie zmniejsza poziom zainteresowania czytelnika pozycją. Nie oznacza to jednak, że sama fabuła nie jest zajmująca – wprost przeciwnie. Ale było tak tylko w niektórych momentach, kiedy nagle coś się ruszało i człowiek niemal z wypiekami na twarzy przewracał strony. W pozostałych z półprzymkniętymi powiekami wzdychałam, patrząc ile jeszcze mi do końca zostało, omijając szerokim łukiem rozwlekłe, choć piękne opisy przyrody, mimo że z reguły bardzo mnie pociągają. Tutaj, nawet jeśli zaznaczono, że to książka przede wszystkim podróżnicza i ma obfitować w opisy kultur, zjawisk, budowli itp., to jakoś nie zainteresowała mnie na tym polu. Tym bardziej, że panuje opinia, jakoby to konkretne dzieło było przede wszystkim kryminałem. A skoro tak, to wymagam, aby mnie czymś zainteresowało, czymś nietuzinkowym, porwało i nie wypuściło.
Szanghaj w latach 30 XX wieku |
Nie jestem zbyt wymagającym odbiorcą, choć mimowolnie, zwłaszcza w tego typu historiach, staram się ubiegać autora i zastanawiać się, czy dobrze kojarzę. Zdarzyło się wielokrotnie, że miałam rację - czy to nie oznacza, że intryga jest mało skomplikowana? Najwięcej się dzieje pod koniec i mimo rzucanych pośpiesznie nazwisk, faktów, miejsc byłam oczarowana akcją. Sama zaś końcówka jest mocna, nieprzewidywalna i łączy w sobie wszystko, czego wymagałam od „Perły Szanghaju” jako całości, nie zaś pojedynczych elementów.
Warto byłoby też zwrócić uwagę na kreację postaci. Główny bohater, a zarazem narrator, to dość rozsądny mężczyzna, inteligentny, szybko kojarzący fakty, podejrzliwy i trochę za bardzo kochający swą przyjaciółkę, co niemal przez cały czas działało mi na nerwy. Czemu? Bowiem Charlotte nie była nikim więcej jak Mary Sue, może odrobinę lepiej rozpisaną. Przypominała wszystkie słodkie dziewczątka, które w tamtym okresie kradły męskie serca i niczym szczególnym mnie nie ujęła. Pozostali byli nieźle nakreśleni, zwłaszcza pacjenci chorzy umysłowo.
Do szewskiej pasji natomiast doprowadziły mnie liczne błędy, tym bardziej, ze to wydanie jest wzorowane na starym, ale poprawione. Nie jestem w tym punkcie czepialska – po prostu utrudniało to zrozumienie sensu zdań czy dialogów, bo nie wiadomo było, gdzie który bohater rozpoczyna swoją wypowiedź.
Oprócz nudy czuć było też klimat tamtej dekady, egzotycznych miejsc (dżungla!), a lekki, przyswajalny styl oraz liczne dowody na zgłębienie tematu sprawiły, że miałam dość ciężki orzech do zgryzienia. Bo jaką ocenę wystawić? Tym bardziej, że książka, jaką miałam okazję przeczytać, zyskała miano klasyka. A moje zdanie o „Perle Szanghaju” chwiało się niczym chorągiewka na wietrze. Ostatecznie postanowiłam, że nie jest to tak zła powieść, aczkolwiek ci, co nie są przekonani do kryminałów czy literatury polskiej, opinii swojej nie zmienią.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Videograf II, za co serdecznie dziękuję:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Lubię prowadzić tego bloga i odpowiadać na ciekawe komentarze. Dlatego proszę, napisz coś, abym wiedziała, że ktoś tu wchodzi :)