środa, 23 stycznia 2013

Odwilż?


Witam tych wszystkich, którzy nie zapomnieli o mnie, o mojej pisaninie, o cząstce Was samych, którą tutaj pozostawiliście.

Co skłoniło mnie do powrotu? Chyba pewnego rodzaju zazdrość, gdy przeglądałam inne blogi i widziałam kilometrowe rozmowy o kulturze - główna droga - które potem przeradzały się - podążały innymi ścieżkami, mnóstwem nowych ścieżek - w coś zupełnie nowego, prowadzącego do nowej przyjaźni. Uwielbiam ludzi! (Pod warunkiem, że mamy o czym rozmawiać. A tak poza tym jestem aspołeczna :))

Żałuję, że w moim realnym świecie nie ma zbyt wielu osób, z którymi mogłabym porozmawiać od serca na tematy, które poruszam tutaj. Że tak niewiele osób lubi mnie jako mola książkowego. Dlatego chciałam się zmienić. Zawsze przechodziłam od jednej skrajności w drugą. Szczerze mówiąc, to miałam zbyt wielkie wahania nastrojów, zbyt wielkie wątpliwości co do tego, jaka jestem, a jaka powinnam być, abym dała radę prowadzić wówczas tego bloga. Zresztą, wciąż jestem nastolatką (tak, a patos leje się z każdej strony. Cóż, zwalczę to... kiedyś), mam prawo do zastanawiania się, kim jestem. I każdy z nas ma, niezależnie od wieku.

Z racji małej ilości czasu (oraz słabej jego organizacji, nigdy nie będę w tym dobra) postanowiłam poświęcić swój czas tylko blogom, które zafascynowały mnie od pierwszego wejrzenia. Znajdują się one w linkach i podglądam je ukradkiem co jakieś pięć minut. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś będzie chciał tak obsesyjnie zerkać na moją stronę, co ja na inne.

Wspominałam w jednej z zakładek, że uwielbiam misz - masz i pragnę go wprowadzić u siebie. Chcę ożywić bloga fotografiami, notkami bardziej personalnymi, tak, aby nie budować dystansu. Zastanawiam się także nad fanpagem na facebooku ku poszerzaniu własnych horyzontów, by móc poznać nowych ludzi i w choć małym stopniu ożywić bloga. Ot, nowa myśl, która pewnie zniknie po tygodniu pod nawałem pracy. Ale zapisałam ją tutaj, publicznie, więc może akurat wezmę się do roboty.

Tymczasem żegnam i wracam już wkrótce z nową recenzją. Czego? Klasyki literatury.

piątek, 27 lipca 2012

„Pokój” Emma Donoghue

Dzieci mają swój własny świat.
Świat pięcioletniego Jacka jest mniejszy niż jego rówieśników, choć on nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie wie również, że istnieją ludzie naprawdę, a nie tylko w telewizji czy w książeczkach, które czyta jego mama. A może powinnam napisać „Mama”? Tak w końcu myśli o niej narrator powieści. Nic niezwykłego, prawda? To nawet zabawne – jego sposób mówienia, myślenia, „słówkowe przekładańce”, jak je sam nazywa, spojrzenie na meble, których nazwy w jego myślach rozpoczynają się wielką literą niczym jakiegoś kraju, codzienne przeżycia... Zabawne do czasu, kiedy okazuje się, że ten mały smyk zaprosił nas do miejsca niewoli. A wtedy staje się to poważne, choć ujęte w niecodzienną formę.
Książka, którą miałam przyjemność przeczytać jakieś dwa miesiące temu, okazała się jedną z najbardziej oryginalnych, jaką kiedykolwiek trzymałam w dłoniach. Pisarka idealnie wręcz ukazała psychikę małego człowieka, wychowanego w nietypowych warunkach i jego spojrzenie na świat Nazewnątrz (w ten sposób był również zapisany w książce – śmieszyły mnie te błędy ortograficzne, tak stylizowane na małego człowieczka!). Nie bez znaczenia jest fakt, że sama wychowuje dwójkę malców, co udało jej się ukazać poprzez wykreowanie więzi między rodzicielką a dzieckiem (oraz między czytelnikiem a małym Jackiem, który tak dobrze sprawdził się w roli przewodnika po tym innym, dziwnym dla nas świecie).

sobota, 21 kwietnia 2012

„Przeczekać ten dzień” Anna Maria Jaśkiewicz



Jakiś czas temu zauważyłam uśmiechające się z półek grzbiety książek napisanych przez początkujących pisarzy. Rzadko kiedy można powiedzieć, że takowy egzemplarz czytało się wybornie, a przynajmniej bez większych zgrzytów. Co nie oznacza, że nie daję szansy ludziom, którzy po raz pierwszy z wypiekami na twarzy podpisują autografy na jeszcze świeżej stronie tytułowej. W końcu każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. A ten bywa decydujący.
Kiedy przeczytałam opis debiutu Anny Marii Jaśkiewicz, miałam nieodparte wrażenie, że książka będzie w pewnych aspektach powielać historię, jak i problematykę kultowego (i chwalonego – przyznam uczciwie, że nie rozumiem jego fenomenu) „Buszującego w zbożu” autorstwa J. D. Salingera. Zanim przekonacie się, czy miałam rację, warto zakreślić w choć kilku słowach fabułę „Przeczekać ten dzień”.
Sama historia zaczyna się od tajemniczego wyznania głównego bohatera: „Nie wiem, kiedy zasnąłem. Pamiętam tylko przerażającą ciemność napierającą ze wszystkich stron…”. Odtąd w spokojnym życiu polonisty, choć gorzkim i samotnym, zmieni się dosłownie w s z y s t k o. A to za sprawą zgubionego i szybko odnalezionego kalendarza. Nie byłoby w tym może nic nietypowego, gdyby nie fakt, że pod najbliższym piątkiem ktoś nakreślił jedno słowo. Śmierć.
Już na samym początku zainteresował mnie styl autorki – bardzo dojrzały, przykuwający uwagę czytelnika, obrazowy, a przy tym niezbyt silący się na górnolotność. Podałam koleżankom i pewnemu koledze owy twór i stwierdzili to samo. Irytowały mnie natomiast wtrącane krótkie zdania, pojawiające się na samym wstępie zdecydowanie zbyt często, co wybijało z rytmu. Z czasem jednak ich ilość albo się zmniejszyła, albo ( w co wątpię, bo jestem na takie rzeczy wyczulona) byłam tak pochłonięta rozpisaną opowieścią, że nie zwracałam na to uwagi.