piątek, 27 stycznia 2012

„Listy z jeziora” Agnieszka Korol

 Książkę Agnieszki Korol kilka miesięcy temu wypatrzyłam w katalogu księgarni Weltblid. Zainteresowałam się zwłaszcza tym, że akcja rozgrywa się na Mazurach, czyli w miejscu, w którym sama mieszkam. Pewnego dnia zobaczyłam w sprzedaży „Listy z jeziora” autorstwa czterdziestosiedmioletniej nauczycielki, która ma na swoim koncie również bajki dla dzieci, między innymi „Bajki o smokach podróżnych”. Bez wahania wybrałam to dzieło i już kolejnego dnia mogłam poznać losy Ireny, która dostaje tajemnicze, oskarżycielskie listy w zielonych kopertach. Ich autor podpisuje się imieniem Albert. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tak nazywał się jej mąż, który zaginął dwadzieścia pięć lat temu...
Już od pierwszej strony wsiąkamy w ten maleńki świat Sierady, w której mieści się luksusowy pensjonat. Wszystko dzieje się w rytmie życia ludzi przebywających w okolicy tego ośrodka. Ich problemy, uciechy, bliscy są dobrym dodatkiem do dramatu Ireny. Ogół jest realistycznym odbiciem typowych wakacji w sielskim zakątku, a jednocześnie nawet najnudniejszy dzień wypełnia coś zabawnego czy bulwersującego. Nie pochłaniają one uwagi i można przejść kilka stron dalej bez efektu: "Czyżbym o czymś zapomniał(a)?". Być może jest to plus powieści, jednak ja lubię książki z dreszczykiem, który mi opis owej pozycji zapewniał.

Spodobała mi się natomiast kreacja bohaterów. Z każdym rozdziałem ich przybywało, a jednak nie miałam problemu z przypomnieniem sobie najmniej znaczącego epizodu. Autorka postawiła na opisywanie cech ich charakterów poprzez dialogi, co naprawdę trudno dobrze wykonać, zaś tutaj efekt był całkiem niezły. Główna bohaterka to Irena Szarada. Nazwisko, jakie nosi, oznacza zagadkę i idealnie odzwierciedla jej osobowość. Intrygowała swoim dystansem, wręcz chorobliwą nieufnością w stosunku do ludzi, co wyjaśnia się wraz z poszlakami, które możemy znaleźć jedynie w przypuszczaniach jej znajomych. Cieszyło mnie to, że nie jest kolejną mdłą Mary Sue, ale im dalej pogrążałam się w czytaniu, tym mocniej działały mi na nerwy jej podejrzenia, jakimi obrzucała każdego, kto powiedział coś według niej podejrzanego lub po prostu nawinął się jej pod rękę. Pozytywnie zaskoczyła mnie mała Marcelina, zabawiająca się w detektywa, która dzięki swej dziecięcej przenikliwości dostrzegła więcej od reszty. Chwyciła za serce tym, że jest taka radosna, żywa i bystra.
Nie spodobała mi się główna para – Sylwia i Krzysztof, którzy jednocześnie chcieli i nie chcieli być razem. O wiele bardziej przypadła mi do gustu zabawna, natrętna Kasia, która miała chęć na złapanie przystojnego Krzyśka Wierskiego oraz jej Filip, chłopak, który nieba by jej przychylił. Niektórzy z nich jak państwo Sowowie czy właśnie Sylwia Garska ukazali swoje lepsze oblicze raz z rozwojem wydarzeń. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze – to wyrażenie w moim wypadku odnosi się do Izabeli, której, jak mi się wydawało, nie cierpi Irena za jej uporczywe wwiercanie się oczami, jakby chciała przejrzeć myśli wybranego człowieka. Potem bardzo ciężko było mi odkleić od niej etykietkę rażącej dziwaczki.
Oszczędne opisy mnie nie usatysfakcjonowały. Ciężko byłoby mi powiedzieć nawet, jaki kolor włosów ma Irena lub jaki kształt posiada jezioro, nad którym leży ten niby piękny dom. „Piękny” to subiektywne wrażenie. Nie zauważyłam żadnych wyjaśnień, dlaczego jest on tak elegancki, w jakim stylu został wybudowany, kiedy go postawiono ani nie zobrazowano mi powierzchowności Izabeli lub Marceliny. Niektórzy czytelnicy jednak lubią mieć pole do manewru w wyobrażeniu sobie ulubionej bohaterki, wymarzonego miejsca...
Styl literatki jest prosty, bez zbędnych ozdobników. Według mnie ujmuje to uroku tej powieści, która i tak jest zbyt gnuśna, bez polotu i tego „czegoś".
Brakowało mi nieco detali, które budowałyby nastrój – ulubionych piosenek z młodości dwóch przyjaciółek, może jakichś zabawnych powiedzonek Józefa, który przecież cały czas każdego pragnął rozbawić? Tu pierwsze skrzypce gra niepokój, ukazujący się w dialogach, niby zdawkowych, a równolegle tak pasujących do strachów Szarady. Są lekkie, naturalne i łatwo dopasować je do do odpowiedniej osoby, szczególnie w przypadku kucharki Łucji, która zwraca się do innych troszkę surowo, jednakże czuć pod tą skorupą duże pokłady czułości.
Według opisu czytelnik miał prawo spodziewać się kryminału z dobrze rozpisanym tłem. Autorka jednak poległa na obu polach i choć rozpływałam się nad opisami oraz kreacją bohaterów, to nie powiedziałabym, że jest absolutnie zachwycona powieścią, która nie dążyła do niczego konkretnego. Mimo to - a może właśnie dlatego - zdobyła ona uznanie w oczach innych. Jeśli lubisz ciepłe powieści, które dają nadzieję, to czemu mam Cię zniechęcać do jej przeczytania?

Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Promic, za co naprawdę serdecznie dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Lubię prowadzić tego bloga i odpowiadać na ciekawe komentarze. Dlatego proszę, napisz coś, abym wiedziała, że ktoś tu wchodzi :)